Jeszcze w styczniu tego roku pisałem o tęczowym kapitalizmie, zagarnianiu ruchu przez korporacje, fałszywym sojusznictwie oraz szukaniu materialnych korzyści w ruchu społecznym [link]. Zbliża się Miesiąc Dumy, a temat queeru oraz marszy wraca jak bumerang. Niestety, okoliczności nie są szczęśliwe, i już niedługo każdx może stać się tym „kolegą gejem niepopierającym tych całych marszy”. Rzeczywistość pokazuje, że wszystko, co da się skapitalizować, będzie skapitalizowane. Pamiętajmy, że kapitał ma różne formy, nie tylko ekonomiczną. Oprócz korporacji, ruch LGBT+ musi od dawna mierzyć się z jeszcze jednym zagrożeniem w postaci fałszywego sojusznictwa – politykami.
Odsunęliśmy PiS od władzy, 100 dni minęło, a więc mamy i 100 konkretów. Żyjemy w pięknej wolnej polsce, postulaty na rzecz osób LGBT+ zostały zrealizowane, w końcu możemy w praktyce podziwiać europejskie wartości. A teraz tak całkiem na poważnie, rząd został zmieniony na liberalny, a obietnice dalej niespełnione. Politycy, którzy zrobili kampanię wyborczą na tematach takich jak LGBT+ i aborcja, dorwali się do stołków, zapominając o swoich obietnicach. Podczas gdy Aborcyjny Dream Team o tym nie zapomina i cały czas wywiera presję, nie zaprzestając walki, większe organizacje LGBT+ zadowalają się niespełnionymi obietnicami dotyczącymi związków partnerskich, stając się PR-owymi podnóżkami obecnego rządu.
Ruchy jednej sprawy (tu konkretnie większe organizacje LGBT+) stawiały żądania poprzedniemu rządowi, dzisiejszy rząd otrzymuje mównicę oraz feedback odnośnie do ich polityki brzmiący „nie musimy nic robić, a i tak nas kochają”. Organizacje pokroju Parada Równości, Fabryka Równości, Grupa Stonewall dziś odpuszczają walkę z rządem, na rzecz wspólnego lansu w mainstreamowych mediach. Albo organizacje tego pokroju są niezwykle naiwne, wierząc, że politycy rzeczywiście chcą naszego dobra i bez żadnej presji wprowadzą obiecane rozwiązania, albo dostrzegają w tej współpracy, ignorującej osoby z mniejszości, własne korzyści. Wysranie się na mniejszości podnosi się do kwadratu, gdy zauważymy, że wystarczyła jedynie obiecanka o związkach partnerskich, które nie oferuje żadnej równości.
Kulą u nogi ponownie okazuje się fakt masowości ruchu. Przez masowość ruch staje się nijaki, zanikają jego założenia, a on sam zaczyna dążyć do powiększania swojej masy, przez co musi pozbyć się jakiejkolwiek radykalności, która mogłaby powodować kontrowersję i niechęć potencjalnych uczestników.
Nie możemy przecież atakować korporacji dyskryminujących mniejszości, ponieważ stanowią patronat na wydarzeniach związanych z tematyką LGBT+, za co organizatorom wpływają pieniążki. Żyjąc w kapitalistycznych realiach możemy zaobserwować zjawisko bycia sympatykiem konkretnej korporacji. Krytykując korporację x tracimy nie tylko pieniążki od niej, ale i odsuwamy od siebie osoby, które lubią produkty i usługi tej korporacji, czy osoby o poglądach popierających obecny system ekonomiczny.
Jeśli skrytykujemy polityka obecnego rządu lub powiązanego z nim, odsuwamy od siebie jego sympatyków i wyborców.
Taka to specyfika ruchów masowych – mają być dla każdego, a wiemy, że jak coś jest do wszystkiego, to jest po prostu do dupy.
Na tegorocznym marszu równości w Łodzi nikomu nie przeszkadzała obecność Roberta Biedronia, białasa popierającego ludobójstwo w Gazie, gdzie giną również osoby queerowe. Przed samym marszem politycy dostali przestrzeń na przemówienia i tu zaczyna być namacalnie widoczny problem masowości. Normicka publika bez świadomości na temat walki, przy przemowach polityków z rządu, mocno powiązanych z rządem, queerfobicznych partii takich jak PO, zaczyna klaskać, cieszyć się, a czasem nawet dziękować, zamiast wykrzyczeć im w twarz „wypierdalać”. Politycy, którzy brali udział w tym całym cyrku, nie mają najmniejszego zamiaru wprowadzać jakichkolwiek rozwiązań. Oni tu budowali sobie jedynie PR. Najzabawniejsze jest to, że ten konkretny marsz mówi o apolityczności wydarzenia prawie zabraniając partyjnych flag, a tworzą upolitycznienie tworząc specjalną wyjątkową przestrzeń dla polityków.
Ruch queerowy, zrodzony z oddolnych i radykalnych działań, jak np. zamieszki w Stonewall, z biegiem lat ewoluował. W przeszłości osoby aktywistyczne działali bez kompromisów, często w kontrze do systemu. Dziś jednak, widzimy jak te same ruchy są zawłaszczane przez korporacje i polityków, tracąc swój pierwotny zapał i radykalizm. Kolejny raz chęć lansowania, możliwość pokazania się publicznie, współpracy z kimś znanym, pieniądze przysłaniają aktywist(k)om pierwotne motywacje. A może motywacje dzisiejszych aktywistek_ów były już takie od początku?